Młoda
czarownica była kompletnie bezradna. Nie wiedziała, co ma robić. W głowie
huczało jej od natłoku myśli.
Była w
dziewiątym miesiącu ciąży i wielkimi krokami zbliżała się data porodu, jak
wynikało z jej obliczeń.
Nie mogła
jednak iść do szpitala św. Munga, gdyż nikt nie wiedział o tym, że jest
brzemienna, ani jej rodzice, ani przyjaciele, ani jej chłopak.
To była jej
tajemnica, ponieważ ojcem dziecka był zupełnie ktoś inny, ale i on o niczym nie
wiedział.
Dziewczyna
zaledwie kilka dni temu ukończyła naukę w Hogwarcie, ale dłużej już nie mogła
ukrywać zaklęciami brzucha, jak to czyniła w szkole.
Dzisiejszego
poranka uciekła z domu. Obiecała sobie, że wróci tam tak szybko, jak tylko
będzie to możliwe, w końcu za dwa, góra trzy tygodnie mają przyjść wyniki
egzaminów końcowych.
Była
przekonana, że OWuTeMy zdała niemal na same wybitne.
Kiedy dostanie
wyniki, będzie mogła ubiegać się o pracę w Ministerstwie Magii jako Auror.
Zawsze o tym przecież marzyła.
Ale czy spełnią
się jej marzenia skoro jest w ciąży? Co pocznie, gdy maleństwo przyjdzie na
świat? Zabije je? NIE! Tego nigdy by nie zrobiła. Więc, co pozostaje? Poświęcić
karierę? Już nigdy nie wrócić do domu? Zapaść się pod ziemię tak, by nikt jej
nie znalazł? A może wrócić do domu z dzieckiem? Ale co wtedy powie? Jak wyjaśni
kłamstwa?
Mnóstwo pytań i
zero odpowiedzi.
Dochodziła
północ.
Czarownica
siedziała na skraju łóżka w małym, ale schludnym pokoiku, wynajętym w jedynym
hotelu w Hogsmeade, wiosce czarodziejów sąsiadującej z Hogwartem.
— Dlaczego to
musi być takie trudne? Dlaczego to wszystko musiało się TAK potoczyć? Dlaczego
to JA muszę podejmować TAKIE decyzje? Życie jest niesprawiedliwe... Kompletnie
nie wiem, co robić moje maleństwo... — mówiła sama do siebie, głaszcząc się po
brzuchu.
Łzy, po raz
kolejny tego dnia, napłynęły do jej oczu. Zakryła twarz dłońmi i zaczęła
szlochać.
Nagle poczuła
czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Przerażona szybko wstała i wycelowała różdżką w
intruza.
— Profesor
Dumbledore? — wykrztusiła z siebie, widząc znajomą postać czarodzieja.
Albus uśmiechał
się do niej życzliwie i patrzył na nią tymi swoimi niebieskimi oczami zza
okularów połówek.
— Co pan tu
robi? Jak mnie pan znalazł? — spytała po chwili. Nadal celowała w niego.
— Powiem ci,
jak przestaniesz we mnie mierzyć — rzekł. Dziewczyna drgnęła i opuściła
różdżkę. — Szukałem cię, moja droga. Nie martw się, nikt nie wie, gdzie jesteś,
a raczej twoja rodzina jest przekonana, że wyjechałaś do ciotki na kilka dni —
usiadł na łóżku i poklepał miejsce obok siebie, zachęcając ją, by usiadła obok
niego.
— Och, z tego
wszystkiego zapomniałam o tym, żeby jakoś zatuszować moje nagłe zniknięcie.
Dziękuję profesorze — powiedziała z ulgą, siadając we wskazanym miejscu.
— Powiedz,
dlaczego nie przyszłaś do mnie z twoim "małym problemem"? — spytał,
spoglądając na brzuch czarownicy.
— To znaczy, że
profesor wiedział od początku, że jestem w ciąży? — odparła pytaniem. — Ale jak
to możliwe?
— Mnie nie tak
łatwo oszukać. Przede mną nic się nie ukryje — zaśmiał się. — Ale przybyłem tu
w innej sprawie — dodał poważnym tonem, co wzbudził w młodej czarownicy
niepokój.
— O co chodzi,
profesorze? — spytała z lękiem.
— Chciałem z
tobą porozmawiać — uśmiechnął się, widząc napięcie w byłej uczennicy.
— Zapewne chce
pan wiedzieć, dlaczego ukrywałam ciążę — bardziej stwierdziła, niż spytała.
— Na pewno nie
z powodu szkolnego regulaminu. Nie wydalilibyśmy cię ze szkoły, tylko dlatego,
że spodziewałaś się dziecka. Wiesz dobrze, że pomoglibyśmy ci w tym trudnym dla
ciebie okresie. Muszę jednak przyznać, że sama dałaś sobie świetnie radę. Nie
sądzę też, że się wstydziłaś, bo przecież dziecko nie jest powodem do wstydu,
przynajmniej ja tak uważam — zamilkł i spojrzał w pełne smutku oczy dziewczyny.
Nic nie powiedziała, więc ciągnął dalej. — Ukrywałaś ciążę, ponieważ twój
chłopak, a być może przyszły mąż, nie jest ojcem dziecka, jest nim ktoś inny,
prawda? — spytał, a odpowiedzią, która potwierdziła jego przypuszczenia, były
nowe łzy spływające po twarzy czarownicy. — Powiedz mi, kto jest ojcem dziecka
— poprosił po dłuższej chwili milczenia. — Chociaż nie musisz. Wiem, kto nim
jest — dodał, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. — Nie powiedziałaś mu, tylko
dlaczego?
— Chciałam,
ale... ale nie dał mi dojść do słowa... pokłóciliśmy się, znowu...a potem...
było już za późno... nie mogłam nikomu powiedzieć... NIKOMU... a tak
chciałam... a zwłaszcza mojej najlepszej przyjaciółce... nie chciałam nikogo
okłamywać... — szlochała.
— Wiem moja
droga, wiem — Dumbledore objął ramieniem dziewczynę. — Myślę, że dobrze
postąpiłaś, trzymając to w tajemnicy.
Nastała cisza,
ale nie była już tak przytłaczająca.
Czarownica
niemal usnęła, opierając głowę na ramieniu profesora, jednak nie dane jej było
pospać.
— Au —
wyprostowała się i chwyciła za brzuch.
— Maleństwo
kopnęło? — spytał Albus.
— Nie… chyba się
zaczęło… — wydyszała i znów jęknęła.
— Połóż się
moja droga, zaraz wracam — powiedział, po czym zniknął z charakterystycznym
pyknięciem.
Dziewczyna z
ledwością położyła się na łóżku, co chwilę krzycząc z bólu. Starała się
oddychać równomiernie. Pot pojawił się na jej czole. Na szczęście minęło
zaledwie kilka minut, a profesor był już z powrotem w towarzystwie pani
Pomfrey, pielęgniarki z Hogwartu.
Kobieta
wyczarowała ręczniki i miskę z wodą, po czym najmniejszy ręcznik zanurzyła w
wodzie, wykręciła go i zaczęła ocierać spoconą twarz czarownicy.
— Albusie, skąd
wiedziałeś, że… — pani Pomfrey zwróciła się do Dumbledore’a.
— Nie teraz,
Poppy. Później ci wyjaśnię — przerwał jej w połowie pytania.
— Dobrze —
odparła. — Muszę cię jednak prosić, abyś opuścił to pomieszczenie — dodała
surowym tonem.
— Jak sobie
życzysz — uśmiechnął się i wyszedł.
Gdy zamknęły się
za nim drzwi, na korytarzu zrobiło się zupełnie ciemno.
Nagle przed
Albusem pojawiła się kula światła, z której wyłoniła się nieziemsko piękna
kobieta o jasnej cerze, odziana w długą białą suknię ze srebrnym haftem. Jej
głowę okalały sięgające pasa, bielsze niż śnieg włosy. Choć miała twarz młodej,
dwudziesto paroletniej dziewczyny, to jej srebrne oczy wyrażały mądrość setek
lat.
— Witaj Isilme —
powiedział czarodziej. Na korytarzu znów zrobiło się jasno. — Co cię tu sprowadza?
— spytał z uśmiechem
— Witaj
Albusie. Porozmawiajmy, ale nie tutaj — odparła białowłosa i poprowadziła
Dumbledore’a do pustego pokoju. Gdy znaleźli się w środku, mężczyzna rzucił zaklęcie
na ściany, by nikt nie mógł ich podsłuchać. Kobieta z gracją usiadła na jednym
z foteli. Czarodziej zajął drugi.
— Może napijesz
się herbatki? — zaproponował.
— Dziękuję, ale
nie mamy na to czasu — powiedziała uprzejmie.
— No cóż, w
takim razie powiedz mi, czemu zawdzięczam twoje nagłe przybycie? — spytał. Białowłosa
zaśmiała się perliście.
— Och Albusie,
ty i ta twoja ciekawość — spróbowała stłumić śmiech. — Dobrze wiesz, czemu tu
jestem.
— Cóż, tak się
składa, że nie do końca wiem. Nie chodzi ci przecież o to, że jedna z moich
uczennic właśnie rodzi.
— Ależ właśnie
to jest powód mojego przybycia, Albusie — na te słowa Dumbledore spoważniał i
zmarszczył czoło.
— Wyjaśnij mi —
zażądał.
— Ona nie może
wychować tego dziecka — to krótkie zdanie wywołało szok na twarzy mężczyzny.
— Ale dlaczego?
— spytał.
— Nie mogę ci
teraz powiedzieć. Na wszystko przyjdzie czas. Dziecko musi trafić do rodziny
zastępczej, a prawdę o sobie będzie musiało odkryć samo — odparła i rozpłynęła
się w powietrzu nim czarodziej zdążył spytać o coś jeszcze.
Wyszedł na
korytarz w momencie, gdy, z wynajmowanego przez jego uczennicę, pokoju rozległ
się płacz nowo narodzonego dziecka. Drzwi się otworzyły i pani Pomfrey zachęciła
go by wszedł do środka.
Albus nieco się
ociągał, ale posłuchał jej. Podszedł do zmęczonej dziewczyny, pogłaskał ją po
głowie i spojrzał na maleństwo.
— To
dziewczynka — wyszeptała czarownica, patrząc czule na dziecko.
— Posłuchaj —
zaczął niepewnie. — Nie rozmawialiśmy o tym, ale muszę zadać ci to pytanie —
Dumbledore usiadł na brzegu łóżka.
— Jakie? —
spytała dziewczyna, zaniepokojona tonem głosu profesora.
— Co zamierzasz
w spawie dziecka?
— Nie wiem,
cały czas się nad tym zastanawiałam. Ale teraz kiedy mam ją w ramionach, to nie
chciałabym jej nigdy wypuszczać. Wiem jednak, że to niemożliwe, prawda?
— Przykro mi
moja droga, ale muszę zabrać dziecko. Nie umiem ci tego wyjaśnić, ale tak
będzie lepiej dla ciebie i dla niej.
Nieopisany
smutek ogarnął dziewczynę, ale ufała profesorowi. On zawsze wiedział, co jest
słuszne. Przytuliła mocno do siebie maleństwo, po czym z wielkim bólem oddała
je Albusowi.
— Niech mi pan
obieca, że trafi do dobrej rodziny — poprosiła przez łzy.
— Obiecuję —
odparł. — Powiedz mi tylko jeszcze jedno, jakie nadasz jej imię? — dziewczyna
przywołała go do siebie i wyszeptała je na ucho czarodziejowi.
Uśmiechnął się
smutno, po czym zniknął zabierając ze sobą dziecko.