6 grudnia 2013

Prolog



Młoda czarownica była kompletnie bezradna. Nie wiedziała, co ma robić. W głowie huczało jej od natłoku myśli.
Była w dziewiątym miesiącu ciąży i wielkimi krokami zbliżała się data porodu, jak wynikało z jej obliczeń.
Nie mogła jednak iść do szpitala św. Munga, gdyż nikt nie wiedział o tym, że jest brzemienna, ani jej rodzice, ani przyjaciele, ani jej chłopak.
To była jej tajemnica, ponieważ ojcem dziecka był zupełnie ktoś inny, ale i on o niczym nie wiedział.
Dziewczyna zaledwie kilka dni temu ukończyła naukę w Hogwarcie, ale dłużej już nie mogła ukrywać zaklęciami brzucha, jak to czyniła w szkole.
Dzisiejszego poranka uciekła z domu. Obiecała sobie, że wróci tam tak szybko, jak tylko będzie to możliwe, w końcu za dwa, góra trzy tygodnie mają przyjść wyniki egzaminów końcowych.
Była przekonana, że OWuTeMy zdała niemal na same wybitne.
Kiedy dostanie wyniki, będzie mogła ubiegać się o pracę w Ministerstwie Magii jako Auror. Zawsze o tym przecież marzyła.
Ale czy spełnią się jej marzenia skoro jest w ciąży? Co pocznie, gdy maleństwo przyjdzie na świat? Zabije je? NIE! Tego nigdy by nie zrobiła. Więc, co pozostaje? Poświęcić karierę? Już nigdy nie wrócić do domu? Zapaść się pod ziemię tak, by nikt jej nie znalazł? A może wrócić do domu z dzieckiem? Ale co wtedy powie? Jak wyjaśni kłamstwa?
Mnóstwo pytań i zero odpowiedzi.
Dochodziła północ.
Czarownica siedziała na skraju łóżka w małym, ale schludnym pokoiku, wynajętym w jedynym hotelu w Hogsmeade, wiosce czarodziejów sąsiadującej z Hogwartem.
— Dlaczego to musi być takie trudne? Dlaczego to wszystko musiało się TAK potoczyć? Dlaczego to JA muszę podejmować TAKIE decyzje? Życie jest niesprawiedliwe... Kompletnie nie wiem, co robić moje maleństwo... — mówiła sama do siebie, głaszcząc się po brzuchu.
Łzy, po raz kolejny tego dnia, napłynęły do jej oczu. Zakryła twarz dłońmi i zaczęła szlochać.
Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Przerażona szybko wstała i wycelowała różdżką w intruza.
— Profesor Dumbledore? — wykrztusiła z siebie, widząc znajomą postać czarodzieja.
Albus uśmiechał się do niej życzliwie i patrzył na nią tymi swoimi niebieskimi oczami zza okularów połówek.
— Co pan tu robi? Jak mnie pan znalazł? — spytała po chwili. Nadal celowała w niego.
— Powiem ci, jak przestaniesz we mnie mierzyć — rzekł. Dziewczyna drgnęła i opuściła różdżkę. — Szukałem cię, moja droga. Nie martw się, nikt nie wie, gdzie jesteś, a raczej twoja rodzina jest przekonana, że wyjechałaś do ciotki na kilka dni — usiadł na łóżku i poklepał miejsce obok siebie, zachęcając ją, by usiadła obok niego.
— Och, z tego wszystkiego zapomniałam o tym, żeby jakoś zatuszować moje nagłe zniknięcie. Dziękuję profesorze — powiedziała z ulgą, siadając we wskazanym miejscu.
— Powiedz, dlaczego nie przyszłaś do mnie z twoim "małym problemem"? — spytał, spoglądając na brzuch czarownicy.
— To znaczy, że profesor wiedział od początku, że jestem w ciąży? — odparła pytaniem. — Ale jak to możliwe?
— Mnie nie tak łatwo oszukać. Przede mną nic się nie ukryje — zaśmiał się. — Ale przybyłem tu w innej sprawie — dodał poważnym tonem, co wzbudził w młodej czarownicy niepokój.
— O co chodzi, profesorze? — spytała z lękiem.
— Chciałem z tobą porozmawiać — uśmiechnął się, widząc napięcie w byłej uczennicy.
— Zapewne chce pan wiedzieć, dlaczego ukrywałam ciążę — bardziej stwierdziła, niż spytała.
— Na pewno nie z powodu szkolnego regulaminu. Nie wydalilibyśmy cię ze szkoły, tylko dlatego, że spodziewałaś się dziecka. Wiesz dobrze, że pomoglibyśmy ci w tym trudnym dla ciebie okresie. Muszę jednak przyznać, że sama dałaś sobie świetnie radę. Nie sądzę też, że się wstydziłaś, bo przecież dziecko nie jest powodem do wstydu, przynajmniej ja tak uważam — zamilkł i spojrzał w pełne smutku oczy dziewczyny. Nic nie powiedziała, więc ciągnął dalej. — Ukrywałaś ciążę, ponieważ twój chłopak, a być może przyszły mąż, nie jest ojcem dziecka, jest nim ktoś inny, prawda? — spytał, a odpowiedzią, która potwierdziła jego przypuszczenia, były nowe łzy spływające po twarzy czarownicy. — Powiedz mi, kto jest ojcem dziecka — poprosił po dłuższej chwili milczenia. — Chociaż nie musisz. Wiem, kto nim jest — dodał, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. — Nie powiedziałaś mu, tylko dlaczego?
— Chciałam, ale... ale nie dał mi dojść do słowa... pokłóciliśmy się, znowu...a potem... było już za późno... nie mogłam nikomu powiedzieć... NIKOMU... a tak chciałam... a zwłaszcza mojej najlepszej przyjaciółce... nie chciałam nikogo okłamywać... — szlochała.
— Wiem moja droga, wiem — Dumbledore objął ramieniem dziewczynę. — Myślę, że dobrze postąpiłaś, trzymając to w tajemnicy.
Nastała cisza, ale nie była już tak przytłaczająca.
Czarownica niemal usnęła, opierając głowę na ramieniu profesora, jednak nie dane jej było pospać.
— Au — wyprostowała się i chwyciła za brzuch.
— Maleństwo kopnęło? — spytał Albus.
— Nie… chyba się zaczęło… — wydyszała i znów jęknęła.
— Połóż się moja droga, zaraz wracam — powiedział, po czym zniknął z charakterystycznym pyknięciem.
Dziewczyna z ledwością położyła się na łóżku, co chwilę krzycząc z bólu. Starała się oddychać równomiernie. Pot pojawił się na jej czole. Na szczęście minęło zaledwie kilka minut, a profesor był już z powrotem w towarzystwie pani Pomfrey, pielęgniarki z Hogwartu.
Kobieta wyczarowała ręczniki i miskę z wodą, po czym najmniejszy ręcznik zanurzyła w wodzie, wykręciła go i zaczęła ocierać spoconą twarz czarownicy.
— Albusie, skąd wiedziałeś, że… — pani Pomfrey zwróciła się do Dumbledore’a.
— Nie teraz, Poppy. Później ci wyjaśnię — przerwał jej w połowie pytania.
— Dobrze — odparła. — Muszę cię jednak prosić, abyś opuścił to pomieszczenie — dodała surowym tonem.
— Jak sobie życzysz — uśmiechnął się i wyszedł.
Gdy zamknęły się za nim drzwi, na korytarzu zrobiło się zupełnie ciemno.
Nagle przed Albusem pojawiła się kula światła, z której wyłoniła się nieziemsko piękna kobieta o jasnej cerze, odziana w długą białą suknię ze srebrnym haftem. Jej głowę okalały sięgające pasa, bielsze niż śnieg włosy. Choć miała twarz młodej, dwudziesto paroletniej dziewczyny, to jej srebrne oczy wyrażały mądrość setek lat.
— Witaj Isilme — powiedział czarodziej. Na korytarzu znów zrobiło się jasno. — Co cię tu sprowadza? — spytał z uśmiechem
— Witaj Albusie. Porozmawiajmy, ale nie tutaj — odparła białowłosa i poprowadziła Dumbledore’a do pustego pokoju. Gdy znaleźli się w środku, mężczyzna rzucił zaklęcie na ściany, by nikt nie mógł ich podsłuchać. Kobieta z gracją usiadła na jednym z foteli. Czarodziej zajął drugi.
— Może napijesz się herbatki? — zaproponował.
— Dziękuję, ale nie mamy na to czasu — powiedziała uprzejmie.
— No cóż, w takim razie powiedz mi, czemu zawdzięczam twoje nagłe przybycie? — spytał. Białowłosa zaśmiała się perliście.
— Och Albusie, ty i ta twoja ciekawość — spróbowała stłumić śmiech. — Dobrze wiesz, czemu tu jestem.
— Cóż, tak się składa, że nie do końca wiem. Nie chodzi ci przecież o to, że jedna z moich uczennic właśnie rodzi.
— Ależ właśnie to jest powód mojego przybycia, Albusie — na te słowa Dumbledore spoważniał i zmarszczył czoło.
— Wyjaśnij mi — zażądał.
— Ona nie może wychować tego dziecka — to krótkie zdanie wywołało szok na twarzy mężczyzny.
— Ale dlaczego? — spytał.
— Nie mogę ci teraz powiedzieć. Na wszystko przyjdzie czas. Dziecko musi trafić do rodziny zastępczej, a prawdę o sobie będzie musiało odkryć samo — odparła i rozpłynęła się w powietrzu nim czarodziej zdążył spytać o coś jeszcze.
Wyszedł na korytarz w momencie, gdy, z wynajmowanego przez jego uczennicę, pokoju rozległ się płacz nowo narodzonego dziecka. Drzwi się otworzyły i pani Pomfrey zachęciła go by wszedł do środka.
Albus nieco się ociągał, ale posłuchał jej. Podszedł do zmęczonej dziewczyny, pogłaskał ją po głowie i spojrzał na maleństwo.
— To dziewczynka — wyszeptała czarownica, patrząc czule na dziecko.
— Posłuchaj — zaczął niepewnie. — Nie rozmawialiśmy o tym, ale muszę zadać ci to pytanie — Dumbledore usiadł na brzegu łóżka.
— Jakie? — spytała dziewczyna, zaniepokojona tonem głosu profesora.
— Co zamierzasz w spawie dziecka?
— Nie wiem, cały czas się nad tym zastanawiałam. Ale teraz kiedy mam ją w ramionach, to nie chciałabym jej nigdy wypuszczać. Wiem jednak, że to niemożliwe, prawda?
— Przykro mi moja droga, ale muszę zabrać dziecko. Nie umiem ci tego wyjaśnić, ale tak będzie lepiej dla ciebie i dla niej.
Nieopisany smutek ogarnął dziewczynę, ale ufała profesorowi. On zawsze wiedział, co jest słuszne. Przytuliła mocno do siebie maleństwo, po czym z wielkim bólem oddała je Albusowi.
— Niech mi pan obieca, że trafi do dobrej rodziny — poprosiła przez łzy.
— Obiecuję — odparł. — Powiedz mi tylko jeszcze jedno, jakie nadasz jej imię? — dziewczyna przywołała go do siebie i wyszeptała je na ucho czarodziejowi.
Uśmiechnął się smutno, po czym zniknął zabierając ze sobą dziecko.